Kopiowanie zdjęć bez zgody Fotoczaty zabronione, proszę kontakt z nami w sprawie kopii zdjęć.

Czaty na skrzydlatego baranka

Baranek, bekas, kszyk – takimi nazwami określa się tego mistrza podniebnych akrobacji, któremu długi jak ołówek dziób, wydaje się w tych lotniczych wyczynach w ogóle nie przeszkadzać.

            O tym, jak trudno zrobić zdjęcie lecącego kszyka, przekonał się chyba każdy, kto choć raz próbował złapać w kadr latającego zygzakiem długodzioba. Przyznaję się – ja też próbowałem i mimo wielokrotnych i usilnych prób efektami lepiej się nie chwalić. Jak więc zrobić zdjęcie bekasa, który dobrze się ukrywa w zaroślach i turzycowiskach? Przecież dzięki swojemu kamuflażowi idealnie zlewa się z tłem, a podczas naszych wędrówek po moczarach najczęściej zrywa się tuż spod nóg z głośnym „ksz-ksz”? Sposób jest – przecież jak każde żywe stworzenie również baranek musi coś jeść, wystarczy więc tylko zlokalizować jego stołówkę.

            Takim właśnie miejscem okazało się niewielkie bagienko, z kilkucentymetrową warstwą wody, pod którą w grząskim mule ukrywały się wszelkiego rodzaju ptasie przysmaki. Te właśnie specjały, z niezwykła precyzją kszyki wyjmowały za pomocą swoich długich dziobów, wyposażonych w elastyczną, wrażliwą końcówkę, która jak sonda sprawdza, co w błocie się ukrywa.

            Na skraju bagienka skonstruowałem niewielkich rozmiarów, wtapiająca się w kępy turzyc czatownię, która miała posłużyć do fotografowania tych czujnych ptaków. Niestety leżenie bezpośrednio w błocie nie należy do najprzyjemniejszych czynności, więc niezbędne było przytaszczenie ze sobą drewnianej palety, która miała zagwarantować w miarę komfortowe czatowanie. Terenowe atelier zostało przygotowane, pozostało wiec już tylko oczekiwać na poprawę pogody, która tej wiosny wydawała się być wyjątkowo kapryśna.

            Nadszedł w końcu kres dżdżystych, kwietniowych dni, a zza nieprzeniknionej, szarej kurtyny wyjrzało słońce, co oznaczało jedno – jutro o świcie zasiadka na kszyki.

            Do świtu było jeszcze dość daleko, kiedy w ciemnościach, lekko rozjaśnianych rozgwieżdżonym niebem gramoliłem się do swojej ciasnej celi, która przez najbliższe godziny miała stanowić ukrycie przed bystrym spojrzeniem ptaków. Jak zwykle najbardziej dłużą się godziny oczekiwania, ale tym razem upłynęły niezmiernie szybko. Wokół działo się tak wiele, że w ogóle nie odliczałem kolejnych minut do pierwszego brzasku. To w poprzek bagienka z głośnym chlupotem przebiegła wataha dzików, to za plecami zaszczekał zaniepokojony czymś kozioł, to z furkotem i kwakaniem lądowały na wodzie kaczki. Zawzięcie wypatrywałem ich sylwetek, niestety ciągle nieustępująca ciemność uparcie chroniła tajemnice przyrody przed wścibskim wzrokiem intruza.

            W końcu niebo na wschodzie pojaśniało i nabrało kolorów, co donośnym klangorem uczciły żurawie gnieżdżące się w pobliskim olsie. Moje delektowanie się żurawim hejnałem przerwało nagle delikatne „plask, plask, plask”. Jak zwykle w takich sytuacjach spojrzenie w wizjer spowodowało szybsze bicie serca – oto, tuż przed czatownią, w idealnej odległości do fotografowania, wylądowała niewielka grupka bekasów i w najlepsze rozpoczęła żerowanie, zanurzając w wodzie swoje długie dzioby. W głębi duszy liczyłem na taki rozwój sytuacji, ale ciągle nie dowierzałem oczom, patrząc na ptaki, pięknie wypełniające kadr. Nawet nie zauważyłem kiedy słońce wynurzyło się zza linii horyzontu oblewając scenę ciepłym, plastycznym światłem. A kszyki nieprzerwanie żerowały, jak pęsetą wybierając z błota smakowite kąski. Zrobiłem pierwsze zdjęcia tego poranka. Trwają wiosenne migracje i ta grupka to pewnie ptaki, które wybrały bagienko, jako przystanek w swojej wędrówce.

            Ale wtem, gdzieś wysoko na niebie rozległo się przeciągłe „beeeeeeee”. Czyli w pobliżu musi być również osobnik terytorialny, który tutaj właśnie ma swój rewir i odbywa lot godowy. To sterówki ogona, wpadające w wibrację podczas pikowania w dół, wydają dźwięk przypominający beczenie. Od tego właśnie beczenia wzięły się nazwy bekas, lub baranek.

            Nie musiałem długo czekać. Już po kilku chwilach na pobliskiej kępie turzyc wylądował baranek i z otwartego dzioba rozległo się głośne „tike-tike-tike” – ptak oznajmiał otoczeniu, że to wyłącznie jego terytorium. Nagle zamilkł, lekko pochylił głowę, jednocześnie na krótką chwilę rozkładając w wachlarz swój ogon, z przepięknymi, pomarańczowymi sterówkami. To przelatujący nad bagienkiem samiec błotniaka stawowego wywołał jego niepokój. Również to ciekawe zachowanie kszyka udało zatrzymać się w kadrze. Jeszcze kilka ujęć i ptak znika w gęstych turzycach. W międzyczasie znikła również wypłoszona przez błotniaka żerująca na płyciźnie gromadka. Ale i tak jestem bardzo zadowolony z dzisiejszej zasiadki. Zdjęć jak na jeden poranek całkiem niemało, a samo spotkanie dostarczyło wielu niezapomnianych emocji.

One thought on Czaty na skrzydlatego baranka

Wstaw komentarz

dwa × 4 =